Dziękuję Państwu za profesjonalne zorganizowanie wycieczki do Japonii. Wyprawa ta była spełnieniem mojego marzenia sprzed ok. 30 lat. Pan Piotr Karpiński, z którym spotkałam się pierwszy raz w poprzednim roku w czasie zwiedzania Macedonii, rewelacyjny pilot (pierwszy raz spotkałam się z tak pozytywnym podejściem do turystów), bardzo skutecznie zachęcił mnie do odbycia podróży marzeń, ponownie z państwa biurem. Pan Piotr to osoba niezwykle przyjazna, inteligentna, z poczuciem humoru, , kompetentna, z szeroką wiedzą o regionie, który zwiedzamy. Pokazał Japonię w wielu aspektach, bardzo ciekawy program wyprawy. Ta podróż dała możliwość posmakowania Japonii wszystkim zmysłami. Dzięki Panu Piotrowi, wszyscy uczestnicy, niezależnie od pojawiających się różnych trudnych sytuacji, mogli się czuć w pełni zaopiekowani i bezpieczni, zwiedzanie przebiegało w bardzo przyjaznej, swobodnej atmosferze, pełnej humoru. Bardzo chętnie wybiorę się z Państwa biurem i Panem Piotrem w kolejną podróż. Szczerze polecam znajomym Waszą ofertę. Pozdrawiam bardzo serdecznie
Gruzja i Armenia to ostatnio prawdziwe turystyczne hity; w Azerbejdżanie mało kto był. Od dawna chciałem tam pojechać.
Przed wyjazdem przeprowadziłem wywiad wśród znajomych. „Co wiesz o Azerbejdżanie?”, „Z czym ci się kojarzy Baku?”
Odpowiedzi: szyby na Morzu Kaspijskim, ropa, gaz i… „Przedwiośnie” – większość moich rozmówców wymieniła tytuł szkolnej lektury.
Porządnie przygotowany merytorycznie i zaopatrzony w egzemplarz książki Żeromskiego ruszyłem do Baku. Żeby było jasne, Żeromski nigdy tam nie był, a książkę napisał na podstawie relacji znajomych Polaków.
Granicę gruzińsko-armeńską przekraczaliśmy w Lagodekhi. Było szybko i sprawnie. Trzeba jednak wiedzieć, że w przypadku podróży łączonych wszystkie towary nabyte w Armenii plus publikacje dotyczące spornego z Armenią Górskiego Karabachu wylądują w depozycie! Jeśli wracacie inna trasą – najzwyczajniej w świecie przepadną. Już przy aplikowaniu o wizę azerską pada pytanie czy byliśmy kiedykolwiek w Nagornym Karabachu. Należy pamiętać żeby taką wizę wstemplowano na oddzielnej kartce papieru a nie bezpośrednio w paszporcie. Inaczej nici z Baku! W Karabachu nie byliśmy zaś armeńskie „skarby” zostały na przechowaniu w Gruzji, do której potem wracaliśmy.
Pierwsze wrażenia. Miała być pustynia i szyby naftowe, step dziki a tu… jak w Bieszczadach albo w Beskidzie! Zielono, roślinność taka jak u nas. Jest ramadan a tu jedzą, piją, wszystko otwarte …
Na dodatek jęk wśród turystów bo znowu prowadzą nas do kościoła (w Kisz). Wygląda niemal identycznie jak u sąsiadów (a w Gruzji i Armenii naoglądaliśmy się ich sporo). Skąd taki kościół w Azerbejdżanie? Otóż tu właśnie znajdowała się tajemnicza Albania Kaukaska (nie mylić z Albanią na Bałkanach), która podobnie jak sąsiednie Armenia i Gruzja już w IV wieku n.e. przyjęła chrześcijaństwo. Zdziwienie budzi też pomnik Norwega Thora Heyerdahla (tego od „Kon-Tiki”). Okazuje się, że jest on twórcą kontrowersyjnej teorii iż Skandynawowie pochodzą z Kaukazu. Mają o tym świadczyć m.in. podobieństwa rysunków naskalnych (zobaczymy je wkrótce w Gobustanie) oraz fakt, ze znalezione w Kisz szkielety mają ponad dwa metry.
Ruszamy w kierunku Szeki. Nadal zielono i swojsko, ale w Szeki nareszcie dopada nas orient. Zachwycamy się przepięknym pałacem chanów we wschodnim stylu, pieczołowicie odnowionym, pełnym barwnych fresków. Uroku dodają mu dwa olbrzymie platany na głównym dziedzińcu.
Po raz pierwszy próbujemy azerskiej bakławy. W Azerbejdżanie każde miasto ma swoją własną odmianę tego ciastka. Ta z Szeki jest bardzo słodka i miękka. Bakijska mniej słodka, twardsza i jak dla mnie smaczniejsza.
Orientu ciąg dalszy – zwiedzamy egzotycznie wyglądające grobowce dawnych władców (XVIII-XIXw.) w Szemakha. Malowniczo położone na wzgórzu, doświadczone przez liczne trzęsienia ziemi, przepięknie wychodzą na zdjęciach.
Pustynia też się w końcu zaczyna. Gdy docieramy do grobu miejscowego świętego – Diri Baby temperatura sięga 40 stopni a krajobraz jest iście księżycowy.
Potem pędzimy w kierunku Baku. Drogi są w dobrym stanie. Widać, ze państwo jako instytucja jest zamożniejsze niż w Gruzji i Armenii. 70% dochodu narodowego pochodzi z wydobycia ropy i gazu. Widzimy mnóstwo nowych budynków, wszędzie trwa jakaś budowa, gmachy użyteczności publicznej są wyjątkowo okazałe. W każdym miasteczku mijamy pomniki i parki, którym patronuje Hejdar Alijew zmarły w 2003 roku przywódca kraju. Mnóstwo jest też bilbordów z jego wizerunkami i maksymami. Rodzina Alijewów rządzi krajem niepodzielnie od lat. Obecnie u władzy jest syn Hejdara – Ilham. W tym kaukaskim kraju lepiej nie rozmawiać o polityce.
A Baku? Jestem sinologiem. Gdy rano odsłoniłem zasłony w moim pokoju i wyjrzałem przez okno, wrażenie było jednoznaczne. Pekin! Taki sam widok jak z okna pekińskich hoteli – mnóstwo domków „osaczonych” nowoczesnymi wieżowcami.
Stare dzielnice są systematycznie wyburzane. Miasto jest bogate, czyste, uporządkowane.
Najpiękniej jest na nadmorskiej promenadzie, którą uznano za … park narodowy!
Wzdłuż nabrzeża stoją wspaniale dawne rezydencje baronów naftowych. W końcu XIX wieku Baku produkowało połowę światowej ropy. Taki dzisiejszy Dubaj.
Zaniedbane i poniszczone podczas rządów sowieckich budynki zostały pieczołowicie odrestaurowane. Mieszczą różne instytucje. Na parterach – przepiękne sklepy najsłynniejszych światowych marek. Dawno nie widziałem tak okazałych salonów w takiej ilości. Istne Pola Elizejskie!
Obok port jachtowy z niebotycznie drogimi jachtami, Kryształowy Pałac w którym odbył się Festiwal Piosenki Eurowizji 2012 oraz niesamowity nowy budynek Muzeum Dywanów w kształcie zwiniętego kobierca.
Są też kawiarnie i wspaniałe centrum handlowe z dziesiątkami sklepów. Ale – uwaga! – drogo! To są miejsca dla stołecznych bogaczy. A takich nie brakuje. Widać po samochodach. Marki z najwyższej półki – co nie znaczy ze nie brakuje ład i moskwiczy. Mieszkańcy Baku (podobnie jak Tbilisi czy Erywania) przywiązują dużą wagę do swojego wyglądu. Czasami są wręcz zbyt wystrojeni jak na nasz gust.
Wrażenie robi też odrestaurowana starówka, tzw. Miasto Wewnętrzne z pałacem szachów, meczetami i madrasami. Tam wznosi się symbol Baku – Wieża Dziewicza. Legenda mówi, że rzuciła się z niej dziewica, w której zakochał się król – jej własny ojciec. Jest też wersja, ze dziewicza, bo nikt jej nigdy nie zdobył. Budowla nie jest piękna, ale stała się ikoną miasta a jej wizerunek pojawia się na wielu miejscowych pamiątkach.
Baku ma też nowszą ikonę – górujące nad miastem supernowoczesne Baku Flame Towers – trzy wieżowce (140, 160, 190 m wysokości ) w kształcie płomieni imponująco iluminowane nocą.
Fantastycznie podświetlone są zresztą wszystkie odnowione kamienice w centrum.
Jedną z kolacji zaserwowano nam w XV-wiecznym zajeździe – karawanseraju. Podano miejscowe przysmaki (mnóstwo warzyw, ale i tak króluje baranina ). Do tego egzotyczna miejscowa muzyka, tańce brzucha, połykanie ognia, chodzenie po mieczach! Było jak w baśni z 1001 nocy.
Warto się wybrać za Baku – do Gabustanu (lista UNESCO), gdzie w niesamowitej półpustynnej scenerii znajdują się liczące sobie niekiedy nawet 40 tysięcy lat rysunki naskalne, oraz do Surachan – dawnego miejsca kultu czcicieli ognia – zoroastrian. Oczywiście wszędzie na trasach przejazdu towarzyszą nam szyby naftowe. Niestety słynne Naftowe Kamienie, gdzie nadal wydobywa się ropę i gaz z dna Morza Kaspijskiego są poza zasięgiem przeciętnego turysty.
***
Pociąg Baku-Tbilisi to ładne, nowe klimatyzowane wagony. Celnicy azerscy i gruzińscy przemili, odprawa bezproblemowa i… znowu w Gruzji! Stęskniliśmy się za chaczapuri i chinkali!
Tekst i zdjęcia: Jacek Świercz.
Wycieczka: Gruzja – Armenia – Azerbejdżan
Dodaj komentarz