Dziękuję Państwu za profesjonalne zorganizowanie wycieczki do Japonii. Wyprawa ta była spełnieniem mojego marzenia sprzed ok. 30 lat. Pan Piotr Karpiński, z którym spotkałam się pierwszy raz w poprzednim roku w czasie zwiedzania Macedonii, rewelacyjny pilot (pierwszy raz spotkałam się z tak pozytywnym podejściem do turystów), bardzo skutecznie zachęcił mnie do odbycia podróży marzeń, ponownie z państwa biurem. Pan Piotr to osoba niezwykle przyjazna, inteligentna, z poczuciem humoru, , kompetentna, z szeroką wiedzą o regionie, który zwiedzamy. Pokazał Japonię w wielu aspektach, bardzo ciekawy program wyprawy. Ta podróż dała możliwość posmakowania Japonii wszystkim zmysłami. Dzięki Panu Piotrowi, wszyscy uczestnicy, niezależnie od pojawiających się różnych trudnych sytuacji, mogli się czuć w pełni zaopiekowani i bezpieczni, zwiedzanie przebiegało w bardzo przyjaznej, swobodnej atmosferze, pełnej humoru. Bardzo chętnie wybiorę się z Państwa biurem i Panem Piotrem w kolejną podróż. Szczerze polecam znajomym Waszą ofertę. Pozdrawiam bardzo serdecznie
Formalnie region ten należy do Azerbejdżanu. W rzeczywistości jest niepodległym państwem. Tyle, że nieuznawanym przez żaden kraj na świecie. Karabach ma wybierane władze, armię, zagraniczne przedstawicielstwa (m.in. w USA i Rosji), flagę i swoją straż graniczną, a mimo to jest tak, jakby wcale nie istniał. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku Naddniestrza, które wbrew wszystkim odseparowało się od Mołdawii.
W lipcu 2012 r. w Republice Górskiego Karabachu odbyły się wybory prezydenckie. Bako Saakian został drugi raz wybrany na ten urząd. Tyle, że nikt na świecie nie traktuje go jak głowy państwa. Cała społeczność międzynarodowa uznaje wybory za nielegalne.
Dlatego w tym przypadku możemy mówić raczej o niby-państwie. (Więcej na ten temat w artykule Parapaństwa). Powstało w wyniku długiego ciągu zdarzeń. To nie była łatwa i przyjemna historia. W 1923 r. komuniści radzieccy sprezentowali region Karabachu Azerbejdżańskiej SRR. W ten sposób obszar zamieszkały w przeważającej większości przez Ormian (chrześcijan) znalazł się w rękach Azerów (muzułmanów). Władze w Moskwie popierały azerskie osadnictwo w Karabachu. W latach dwudziestych Ormian było ok. 90 proc., a sześćdziesiąt lat później już „tylko” ok. 70 proc. Twarda ręka Kremla nie pozwalała na jakiekolwiek narodowościowe czy religijne ekscesy. Dławione problemy wybuchły ze zdwojoną siłą u schyłku ZSRR. W 1988 r. Ormianie podjęli demokratyczne próby procedowania nad statusem Karabachu. W reakcji na to Azerowie chwycili za broń. Zaczęły się pogromy. Armia radziecka z polecenia Gorbaczowa tylko się temu przyglądała. Moskwa liczyła, że dwa, sąsiadujące ze sobą narody, poróżnione śmiertelnie, będą wdzięcznym polem do uprawiania mocarstwowej polityki. W końcu rozpadł się ZSRR, a na Kaukazie wybuchła otwarta wojna. Walczyli Ormianie z Azerami. Stawką był Karabach. Rosja odegrała decydująca rolę. Najpierw wspierała Baku, ale po tym jak polityka Azerbejdżanu zaczęła ewaluować w kierunku Zachodu (zbliżenie z należąca do NATO Turcją i rozmowy na temat eksportu azerskiej ropy z pominięciem Moskwy) armia rosyjska wsparła druga stronę. Efekt był łatwy do przewidzenia. W wyniku toczącej się w latach 1991-1994 wojny, Górski Karabach znalazł się we władaniu Ormian. Wystraszeni obrotem sprawy i przymuszeni bombardowaniami swoich miast i wsi, azerscy mieszkańcy uciekli do Azerbejdżanu.
To najsmutniejszy aspekt wizyty. Kiedy widzi się opuszczone meczety w Szuszy, niewielkim mieście, zamieszkałym kiedyś w większości przez muzułmanów, to niemal słychać jeszcze echa wojny. Szusza leży na wzgórzu, w trakcie wojny była zamieniona na twierdzę. Dużo niżej znajduje się stolica Karabachu, Stepanakert. Wojska azerskie z Szuszy ostrzeliwały ormiański Stepanakert. Tym samym odpowiadała druga strona. Tyle, że stolica zastała odbudowana. Dziś to ładne miasto. Chodząc jego ulicami przyglądałem się ludziom, chwytałem atmosferę. Dużo dzieci, porządek, wesoło. Chce się żyć! Zupełnie inne wrażenie miałem w Szuszy. Zniszczonych domów nie odbudowano. Dzielnica opuszczona przez uciekających w pośpiechu Azerów przedstawia smutny widok. Rany po wojnie jeszcze się nie zabliźniły.
Po co więc tu jechać? Z kilku ważnych powodów. Podróżników, ludzi ciekawych świata przyciąga to co szczególne, inne i wyjątkowe. Karabach z cała pewnością taki właśnie jest. Kraj, który formalnie nie istnieje! Samozwańcza republika. Żyją tu ludzie, którzy z krajem tym się utożsamiają, uważają go za swoja ojczyznę, a mimo to świat takiego państwa nie uznaje. Przedziwna sytuacja. Tym bardziej, że nie jest to twór totalitarny, reżimowy. Władze maja mandat pochodzący z demokratycznych wyborów.
Poza tym podróżników z prawdziwego zdarzenia nie interesują wyłącznie historie lekkie, łatwe i przyjemne. Doskonale wiadomo, że świat ma swoje lepsze i gorsze strony. Nie chcemy zamykać na to oczu. Wręcz odwrotnie, mamy potrzebę by się dokładniej przyjrzeć i zrozumieć!
Znajdziemy tu oczywiście interesujące zabytki. Poza malowniczo położoną Szuszą (Biała Cerkiew i minarety dawnych meczetów) warto zwiedzić przynajmniej dwa klasztory. Monaster Gandzasar (obecne zabudowania pochodzą z XIII w. i są jednym z najwspanialszych przykładów ormiańskiej średniowiecznej architektury), w którym jak wierzą Ormianie znajdują się relikwie Jana Chrzciciela oraz starożytny Dadivank (najstarsze zabytki pochodzą z IV wieku!). Zwiedziłem też pozostałości miasta Tigranakert – będącego jedną ze stolic Wielkiej Armenii (czasy potężnego władcy Tigrana, I w. p.n.e., kiedy Armenia rozciągała się na obszarze pomiędzy Morzem Kaspijskim a Śródziemnym!). Turystyczna atrakcję stanowią też położone wysoko w górach gorące źródła Zuar – dojazd tylko samochodem terenowym.
Jednym z symboli Karabachu jest wznoszący się na przedmieściach Stepanakertu charakterystyczny monument z pomarańczowego tufu. Oficjalnie nazywa się ‘My i nasze góry” i ma symbolizować przywiązanie tutejszych Ormian do swojej ziemi i historii. Wszyscy nazywają go jednak „dziadek i babcia”. Przedstawia bowiem twarze doświadczonej życiem pary. Kobieta ma na sobie tradycyjny strój. W ten sposób pomnik zyskał na znaczeniu. Mieszkańcy Karabachu odczytują go jako symbol tradycyjnych wartości, przede wszystkim życia rodzinnego i poszanowania starszych osób.
Mieszkańcy Karabachu słyną ze swej długowieczności. Czyste, górskie powietrze i naturalna żywność sprzyjają zdrowiu. Kuchnię mają tu prosta, ale wyśmienitą. Cały Kaukaz ma wyborne jedzenie. Powszechnie znane są kulinaria Gruzji i Armenii. Karabach nie odstaje na krok. Pysznie przyrządzane mięsa, wyborne sery i dużo warzyw. A do tego przednie trunki. Region ten słynnie z tutowki, czyli mocnej wódki z owoców morwy. Piją ją wszędzie traktując jak prozdrowotny środek. Oczywiście króluje tutowka domowej roboty. W wersji bardziej szlachetnej po 3 latach leżakowania w dębowych beczkach. Smak nie do podrobienia, wyjątkowy! Spróbować należy koniecznie!
Na pewno warto podkreślić, że wyprawa tu jest bezpieczna (stan na jesień 2012 r.). Byłem, objechałem cały kraj. Ani przez chwilę nie czułem żadnego zagrożenia. Oczywiście, na granicy z Azerbejdżanem stacjonuje armia. Ale żadnej ze stron nie zależy na konflikcie. Dlatego jest pokój. A w samym Karabachu jak w Armenii – życzliwie, spokojnie i przyjaźnie!
Właściwie to można powiedzieć, że Karabach jest niemal idealnym celem wyprawy dla kogoś, kto chce w bezpieczny i stosunkowo niedrogi sposób (w porównaniu np. z Etiopią czy Bhutanem) odbyć bardzo ekscytującą podróż.
Zobacz też: Karabach, między Armenia i Azerbejdżanem.
Informacje podstawowe:
Karabach to po ormiańsku Arcach. (Na wystawianej obcokrajowcom wizach obok siebie widnieją dwie nazwy: Artsakh Republic oraz Nagorno-Karabakh Republic). Zamieszkuje go ok. 150 tys. ludzi. Stolicą jest Stepanakert (60 tys. mieszkańców). Formalnie jest ormiańską enklawą na terenie Azerbejdżanu. W rzeczywistości Baku nie sprawuje żadnej kontroli nad Karabachem. Jest to niezależne państwo korzystające z nieformalnego wsparcia ze strony władz w Erywaniu.
Wjechać tu można tylko od strony Armenii, wycieczkę najlepiej połączyć właśnie z tym krajem (bezpośredni lot z Warszawy). Z Erywania do Stepanakertu jest ok. 5 godz. jazdy samochodem. Po drodze można zwiedzić kilka wspaniałych ormiańskich zabytków, np. Khor Virap czy Tatev z najdłuższą linową kolejką na świecie. By zwiedzić Arcach wystarczą 2-3 dni. Osoby, które chciałyby korzystać z hoteli o dobrym standardzie powinny zatrzymać się w stolicy. Godnym polecenia jest hotel Armenia (w samym centrum Stepanakertu). Dobre 3*, pokoje czyste, ładne i bezpłatny bezprzewodowy internet.
Wizy. Wjeżdżając do Karabachu trzeba okazać paszport. Na granicy zostaniemy wpisani do rejestru i pouczeni, że po wizę należy udać się do stolicy (budynek Ministerstwa Spraw Zagranicznych przy ul. Azatamartikneri 28, tel. +37447 94 14 18, e-mail: [email protected]). Wystawiana jest od ręki (w sobotę i niedzielę zamknięte). Koszt to 3 tys. ormiańskich dram (AMD), ale skoro Armenia ma w planie zniesienie wiz dla obywateli Unii Europejskiej, to może i Arcach w przyszłości zrobi to samo. Na nasze życzenie wiza nie jest wklejana do paszportu tylko wydawana na osobnej kartce. To na wypadek gdybyśmy chcieli pojechać do Azerbejdżanu – jakikolwiek ślad w paszporcie, że byliśmy w Karabachu uniemożliwi nam uzyskanie prawa wjazdu do Azerbejdżanu.
Przyjeżdża tu niewielu turystów. Bardzo mało jest grup. Zapuszczają się tu głównie indywidualni podróżnicy. Ludzie naprawdę ciekawi świata i nastawieni na jego poznanie.
Krzysztof Matys, październik 2012.
Dodaj komentarz